Recenzja “Listy do A. Mieszka z nami alzheimer” Anny Sakowicz (wyd. Poradnika K)
To nietypowa recenzja książki Anny Sakowicz “Listy do A. Mieszka z nami alzheimer”. Nie potrafiłam jak inni po prostu ocenić jej fabuły, formatu, sposobu zilustrowania…
13 lat temu na regale naszego stowarzyszenia były z dwa poradniki, trochę broszur na temat domów opieki i nasza prosta ulotka. Byłam wtedy studentką biologii człowieka, przygotowującą pracę licencjacką na temat choroby Alzheimera. Tylko te kilka materiałów na półkach, a ruch w biurze jak na dworcu.
Teoretycznie organizacja była otwarta do godz. 18, ale zwykle jeszcze sporo czasu mijało nim zniknął ostatni opiekun. Później wszyscy szli do domu? Nie. Później do późnych godzin trzeba było uzupełniać dokumenty, pisać lub rozliczać dotacje. Wgryzałam się w ten świat coraz bardziej – coraz częściej zostawałam do coraz późniejszych godzin, pomagałam, wymyślałam, pisałam.
Biuro było naprawdę skromne i niewielkie
Gdy przeprowadzaliśmy badania pamięci, trzeba było siedzieć na korytarzu, żeby zapewnić lekarzowi i osobie badanej prywatność. Ten pokoik prawie za każdym razem stawał się jednak miejscem wielkiej przemiany. Wchodzili do niego przybici, często przerażeni lub wściekli opiekunowie. Pozostawieni sami sobie z diagnozą choroby Alzheimera lub zestawem objawów, których jeszcze nikt im nie zebrał w całość i nie nazwał odpowiednio, by móc przepisać leki, zaplanować jakieś działania… A wychodzili z niego ludzie z nadzieją, bo wreszcie ktoś ich wysłuchał i miał na to całe zło, które ich spotkało, jakąkolwiek niezbywającą ich odpowiedź.
Nie mieliśmy zbyt wielu książek do poczytania, bo po prostu ich nie było na rynku, ale mieliśmy otwarte serca i chęci do dzielenia się wiedzą (większość osób działających w stowarzyszeniu to obecni lub byli opiekunowie osób dotkniętych demencją).
Lata mijały. W biblioteczce stowarzyszenia przybyło poradników, książek i ulotek
Zmieniło się też biuro, na trochę większe. Ale przybyło też potrzebujących. Teraz zamiast przychodzić lub dzwonić, pisali także maile i wiadomości na Facebooku. 30-latkowie, 50-, 90-… Nie przypominam sobie ani jednego dnia, kiedy byłby spokój, chwila bez pośpiechu i gonienia spraw do załatwienia. W naszym zespole byłam chyba najbardziej kreatywną osobą, sporo projektów – pomysłów udało mi się zrealizować. Ale…
nigdy nawet nie rozmarzyłam się, by powstała książka taka jak “Listy do A. W naszym domu mieszka alzheimer”
Wyobraź sobie, że dopiero od jakichś 4 lat urząd miasta przestał od nas wymagać, by we wniosku dotacyjnym udowodnić, ile osób wyleczymy z alzheimera, dzięki swoim działaniom. Mimo że wielokrotnie pisaliśmy: “alzheimer jest nieuleczalny”. Absurd. To co dopiero wydanie książki na temat tej choroby, która nie jest suchym poradnikiem przetłumaczonym z j. angielskiego? Bardzo odważne marzenie. “Nikt nie da na to kasy, szkoda papieru i zachodu” – podsumowywaliśmy.
Teraz jest 2019 rok, a ja czytam “Listy do A. Mieszka z nami alzheimer”

Ba! W internecie roi się od tekstów na temat tej pozycji, autorka Anna Sakowicz udziela wywiadu w radiu, jej historia idzie w świat. Lekko nie było, nie od razu znalazło się wydawnictwo, które chciało wydać tę książkę, ale jest, coś drgnęło. Teraz w Alzheimer-sklep mamy regał pełen naprawdę dobrze wydanych poradników, beletrystyki, ćwiczeń pamięci dla seniorów. Wśród nich “Listy do A.”…
To miał być wpis – recenzja tej książki. I nadal nim jest, ale szykując go, moje myśli pobiegły w innym kierunku. Już wyjaśniam.
Nie chcę zdradzać, co dokładnie zawiera ta książka. Jest niezwykła, a jej wyjątkowość – w moim odczuciu – polega głównie na tym, że każdy inaczej ją zinterpretuje. Dla jednego rzeczywiście będzie to książka dla dzieci 10+, dzięki której łatwiej im będzie zrozumieć, co dzieje się z chorą babcią czy dziadkiem. Dla drugiego cenna lektura dla dorosłych, bo w mamie Anielki lub samej Anielce zobaczą siebie. Albo dzięki świetnym dziecięcym obserwacjom Anieli, dowiedzą się, jak skuteczniej komunikować się z chorym.
Zobacz rozmowę z autorką “Listów do A.”
Anna Sakowicz miała konkretny pomysł na książkę i zawarła w niej wiele osobistych przeżyć (za co bardzo jej dziękuję i chylę czoła). Ja w “Listy do A. Mieszka z nami alzheimer” widzę jednak nieograniczoną liczbę historii, interpretacji, porad. Skarbnicę słów i obrazów (w ilustracjach Ewy Beniak-Haremskiej mój wzrok wręcz się zatopił), z której skorzystają całe rodziny. Chyba nie taki był plan p. Anno, prawda? Ale w moim odczuciu lepiej wyjść nie mogło.
Zachęcam, baaardzo, do lektury!